STRONA GŁÓWNA | O FIRMIE | OFERTA | KONTAKT | GALERIA

      <-- powrót

                                                                                                               ABC   2004.08.03

CAŁY CZAS WZWYŻ

..................
Ludzie to psy albo wilki. Kiedy masz stalą pracę i comiesięczną pensję, jesteś jak pies, który ma budę i codziennie pełną miskę. Wilkami nikt się nie opiekuje. Nigdy nie wiedzą, czy będą miały co zjeść, gdzie się schronić. - Ale są wolne - mówi Dariusz Pawlak. - My nigdy nie wiemy, czy za miesiąc będą pieniądze. Ale tam, na górze, jesteśmy naprawdę wolni. I to się liczy.

         Jeszcze parę lat temu można było żyć z szyszek. Jeśli byłeś dobry, to 40-metrową sosnę albo jodłę obrywałeś w kilkanaście minut. Na dół leciał wór z 10 kilogramami szyszek, a za nim schodził człowiek i wspinał się na kolejne drzewo. Potem na kolejne i kolejne. Dziennie kilkaset złotych. Razy trzy miesiące i wychodziła niezła kwota. Akurat na dziewięć miesięcy wspinania w górach. Teraz na szyszkach kokosów już nie ma. Duża liczba zbieraczy zbiła cenę. Poza tym nadleśnictwa porobiły takie zapasy nasion, że starczy na kilka lat. Szyszki to na razie nieopłacalna sprawa.
 
         Pawlak w technikum zachorował na Himalaje. 

         - Byty tysiące kilometrów ode mnie, lecz zafascynowały mnie - mówi. - Ale to były lala 70. i droga do Azji wydawała się prawie niemożliwa do przebycia. Doszedłem do wniosku, że jeśli w ogóle jakakolwiek droga istnieje, to najkrótsza wiedzie przez wspinanie. Zapisałem się do klubu wspinaczkowego, zdobyłem uprawnienia i lak zachorowałem po raz kolejny. Na wspinanie i adrenalinę.

        
Marzenia się jednak spełniają. Gdy zaczął studiować geografię, trafiła się okazja wyjazdu na Daleki Wschód. Zdobył pieniądze i poleciał. Konsekwencją tego wyjazdu był późniejszy 7-leini pobył w Azji:

         - Trzy lata mieszkałem z żoną i dzieckiem w Singapurze, zjeździłem prawie całą Azję, poznałem wymarzone Himalaje, ale tylko te turystyczne. Trzeba bytu z czegoś żyć. Wysyłałem do Polski ciuchy i elek-. tronikę. Zarobiłem tyle, że po powrocie do kraju mogłem kupić mercedesa i klub bilardowy w Lesznie. Ale interes kulał, może nie nadawałem się do tego, a może odezwała się natura wilka. Sprzedałem klub i auto i w 1994 roku wróciłem do wspinaczki.

         To były piękne lata. To w tym czasie powstały w Lesznie ściany wspinaczkowe w I Liceum i w "Alternatywie", a garaż Pawlaka na osiedlu Wieniawa był miejscem treningów.

          - Zamontowałem tam tysiąc uchwytów wspinaczkowych - mówi. - Dosłownie chodziliśmy po suficie. A potem były zaliczane po kolei ogródki skalne Europy: od Jury Krakowsko-Częstochowskiej po Hiszpanię (tak naprawdę ogródki to nie ogródki, tylko wyznaczone w górach trasy wspinaczkowe). W sumie sto. - W 1996 roku żona oznajmiła, że właśnie przejedliśmy ostatnią felgę z mercedesa - mówi Dariusz Pawlak. - Poradziła, żebym się zabrał do jakiejś roboty. Zrobiłem kurs wyceny nieruchomości, prawie zdałem egzamin maklerski, pracowałem z powodzeniem w ubezpieczeniach. Od 1999 roku jestem pilotem wycieczek organizowanych przez wielkie koncerny dla najlepszych pracowników albo VIP-ów. Wróciłem więc do pod-róży. Mam za sobą wyprawv do Argentyny, Brazylii, Meksyku, USA, RPA, Zimbabwe, Kenii, na Malediwy, do Sri Lanki i Tajlandii. To zimą. Latem zacząłem zarabiać dzięki temu co lubię najbardziej: umiejętnościom wspinaczkowym, pracując na wysokościach. Zaczynałem od szyszek, a potem było już różnie. [...] 

           Mają swoją stronę w Internecie i folder, ale zakres robót najlepiej obrazują fotki w grubym albumie, z którym Pawlak właściwie się nie rozstaje. Nigdy nie wiadomo, kiedy może trafić się klient. Już pierwsze zdjęcie wywołuje zawrót głowy. Sterczący wśród cmentarnych nagrobków ogołocony z gałęzi kilkudziesięciometrowy pień. a na samym jego czubku przypięty asekuracyjnymi linami człowiek, z łańcuchową pilą spalinową w ręce. 

           - To Jest Ryszard, jeden z najlepszych pilarzy wysokościowych w Polsce -
przedstawia Dariusz Pawlak. 
- Mamy sporo zleceń na wycinkę drzew w miejscach, w które nie można dojechać dźwigiem czy wysięgnikiem. Nasza przewaga polega na tym, że nie stawiamy rusztowań, ale stosujemy techniki alpinistyczne. Tniemy drzewo po kawałku od góry i każdy kawał spuszczamy na linach na ziemię. Szybko i bez szkód. 
Było takie zlecenie na ulicy Szybowników w Lesznie. Kładli przy szkole chodnik i przeszkadzało drzewo. Dopiero po robocie majster wziął mnie na bok i mówi, że jak zobaczył nas w tych naszych luźnych koszulach, z rękami w kieszeni i usłyszał, że w dwie godziny tego drzewa już nie będzie, i to bez zatrzymywania ruchu na ulicy, to się w duchu tylko śmiał. 
Projektant kilkudziesięciometrowej wieży ciśnień w Gorzyczkach koło Czempinia nie przewidział chyba, że ktoś będzie chciał na nią wchodzić i nie zaprojektował żadnej drogi wejścia. A tymczasem Wzwyż otrzymało zlecenie na jej konserwację. - Rozważaliśmy różne drogi -
wspomina Pawlak. - Helikopter odpadał ze względów finansowych. Wynajęliśmy więc łucznika, który przestrzelił nad wieżą strzałę z przyczepioną żytka. Do żyłki doczepiliśmy z kolei linę. Udało się żyłkę przestrzelić nad wieżą, ale przy wciąganiu żyłka się przetarła. ściągnęliśmy strażaków z drabiną, ale drabina okazała się o pięć metrów za krótka. Ryszard stanął na jej szczycie i po takim drucie grubości palca wspiął się te parę metrów na szczyt. Polem zamocował liny i poszło już gładko. 
O! A tutaj fotografia z Darłowa. Kiedy remontowaliśmy ten maszt to wiała szóstka w skali Beauforta. Wie pan, jak się stoi na przykład na czubku drzewa przy silnym wietrze, to odchyły przekraczają metr, dwa. Muszę zawsze przed robotą łyknąć aviomarim, bo mam chorobę lokomocyjną. 

           
Zdjęć z roboty w cukrowni w Cigacicach nie ma, bo kontrahent w umowie zastrzegł sobie zakaz fotografowania. Ale opowiadać nie zabronił. Przyszło zIecenie na wyczyszczenie od środka 100-metrowego komina z blachy. Problem był jeden: komin miał 80 centymetrów średnicy. Pracowali dwa dni w maskach przeciwgazowych, na skraju klaustrofobii. Wywieźli dwie traktorowe przyczepy zanieczyszczeń. 

            - Jak się okazało, to nie było jeszcze najbardziej klaustrofobiczne z naszych zajęć -
mówi Dariusz Pawlak. - Mieliśmy zlecenie na uszczelnienie przewodów wentylacvjnych w Metropolitanie na placu Piłsudskiego w Warszawie. To był szyb wentylacyjny głęboki na 8 pięter o wymiarach 50 centymetrów na 30. O, to tyle wychodzi - szybko kreśli na stoliku przekrój wielkości dwóch kartek papieru. - Tam było naprawdę trudno wejść. Myśleliśmy, że nic gorszego nie może się trafić, ale myliliśmy się. W Centrum 0limpijskim szyby wentylacyjne miały te same wymiary boków, ale... przekrój trójkąta. Nie wierzyłem. że ktoś tam może wejść. Ale znaleĄliśmy grotołaza, który się, tego podjął. Spuścił się na sam dół, po drodze pokonując taki zakręt. Żeby go stamtąd wyciągnąć, trzeba było na dole wykuwać dziurę w ścianie. 

           
Firma Wzwyż na rynku działa od 3 lat. Pracy nie brakuje, ale to sezonowa robota. Latem pracują, zimą szukają kolejnych zleceń. Marzy im się jakiś duży kontrakt, który zapewni im utrzymanie na rok. A Dariusz Pawlak do tych marzeń dokłada jeszcze jedno: 

            - Tak poustawiać wszystko, żeby robota się kręciła, a człowiek mógł wyskoczyć w góry. 

ARKADIUSZ JAKUBOWSKI

      <-- powrót